Dziś "GW" jako przykład antysemickiej wypowiedzi przytoczyła następujący cytat z Jerzego Roberta Nowaka: "on jest narzędziem przedsiębiorstwa Holocaust. Został delegowany do wyłudzenia od Polski haraczu w postaci odszkodowań". Nowak mówił to o JT Grossie. Niezależnie od tego, czy miał na swoje słowa jakieś dowody, czy była to jedynie spekulacja, nie dostrzegam w tym ani krztyny antysemityzmu.
Niewątpliwie samo stwierdzenie, że istnieje "Przedsiębiorstwo Holocaust" (pojęcie jak wiadomo ukute przez Normana Finkelsteina) jest wyrazem krytyki wobec niektórych przedstawicieli narodu żydowskiego - tych, którzy na Zagładzie chcą robić interesy. Ale zinterpretrowanie tych słow jako antysemickich to doprowadzenie wszystkiego do absurdu.
"Gazetka" powinna wziąć trochę na wstrzymanie. Bo efekt działalności Adama Michnika i kolegów będzie taki, że nikt publicznie nie będzie używał słowa "Żyd", ale wielu ludzi będzie myśleć o Żydach źle - jako o tych, którzy ciągle w jakiś sposób terroryzują Polaków. To takie magiczne myślenie - jak nie pozwolimy o czymś mówić, to ten problem zniknie. Przypomina mi to historię z Romanem Giertychem - kiedyś zapytano go o antysemityzm "Młodzieży Wszechpolskiej", na co Giertych odpowiedział, że "MW" nie wyraża antysemickich poglądów, bo on sam jako jej szef zakazał członkom organizacji używania słowa "Żyd".
Oczywiście z "GW" jest tak, że jeśli oni piszą o Żydach, to mogą nawet ich krytykować, a jeśli robi to kto inny, to jest antysemitą. Michnik mógł pisać komentarze atakujące Żydów za domaganie się odszkodowań od Polaków i nikt nie miał tego mu za złe.
Tu przypomina mi się jeszcze jedna historia. Pamiętacie słynny już artykuł w "Newsweeku-Polska" pod tytułem "Żydzi wracają po swoje"? Ten z zardzewiałymi kluczami na okładce. Tekst był całkiem niewinny, po prostu reportaż, który z powodzeniem mógłby się ukazać w "Dużym Formacie" w "GW". Ale ponieważ ukazał się w "Newsweeku", to Michnik et consortes rozpętali ogromną awanturę, codziennie drukowali listy protestacyjne, deklaracje osób wycofujących się z kapituły jakiejśtam newsweekowej nagrody itp. Tomasza Wróblewskiego (ówczesnego naczelnego "Newsweeka") oskarżono o antysemityzm, a przynajmniej tolerowanie antysemityzmu w redakcji.
Cała ta sprawa miała też dość zabawny aspekt. Ponoć okładkę i tytuł "Żydzi wracają po swoje" konsultowano z Wojciechem Maziarskim, człowiekiem "Gazety Wyborczej" zatrudnionym w "Newsweeku". I Maziarski nie miał zastrzeżeń. Pewnie wydawało mu się, że nadal pracuje w "Gazecie", której więcej wolno...